Dzisiaj, tj. 9.10.2020 mija dokładnie 4 lata od kolejnego przełomowego wydarzenia w moim życiu.
Chciałem się z wami nim podzielić, bo jest to jedno z moich najmocniejszych doświadczeń spotkania z Bogiem żywym.
* * * * * * *
We wcześniejszym wpisie opisałem moje doświadczenie spotkania żywego Boga
na zdarzeniu ewangelizacyjnym “Jezus na lodowisku” w dniu 11.06.2016.
Poniżej link do tego wpisu:
[Jezus na lodowisku, cz.1]
Przypomnę tutaj, że spotkanie z Jezusem na lodowisku kolidowało z zawodami karate które odbywały się w tym samym czasie.
Ale problem dla mnie nie do przeskoczenia, Pan Bóg rozwiązał w sposób kompletnie nieoczekiwany i z rozmachem godnym wszechmocnego Boga.
Teraz chciałem wrócić do tego dnia, ponieważ wiąże się on z drugim, przełomowym dla mnie zdarzeniem, które zdarzyło się kilka miesięcy później.
Zanim to się stało, przez kilka kolejnych miesięcy odkrywałem siłę wiary, tę radość i umocnienie, jakie się otrzymuje gdy jest się we wspólnocie i w Kościele.
Wszystko to, co związane z Bogiem i wiarą było dla mnie nowe i niesamowite.
Wszystko to, co związane z Bogiem i wiarą było dla mnie nowe i niesamowite.
W tym samym czasie nadal kontynuowałem treningi karate, ponieważ robiłem to już od prawie 20 lat. Miałem papiery instruktora, zdarzało się też, że prowadziłem treningi w czasie nieobecności głównych prowadzących. Miałem też inne zobowiązania, np. prowadzenie niektórych treningów dla dzieci.
Wtedy pojawił się we mnie niepokój, czy aby nie obrażam Pana Boga tym karate.
Szczególnie, gdy przypomniałem sobie, że formuła “shinzen ni rei” podczas krótkiej medytacji na początek i koniec treningu, oznacza pokłon świątyni shintoistycznej!
Wtedy zaprzestałem tych pokłonów, bo uznałem że to jest ewidentne łamanie 1 przykazania.
Wcześniej gdy byłem niewierzący mi to nie przeszkadzało.
Ale teraz nie mogłem tego robić.
Ale teraz nie mogłem tego robić.
Natomiast na treningach które zdarzało mi się prowadzić z dziećmi w zastępstwie naszej trenerki, zastąpiłem formułę pokłonu trenerowi na pokłon wzajemny, a formułę pokłonu świątyni całkowicie opuszczałem.
Mimo tego nadal miałem uczucie niepokoju, że same treningi mogą nie podobać się Panu Bogu. Dlaczego? Bo chociaż jest to tylko sport walki (u nas nie było elementów duchowości wschodniej), to jednak jakoś trudno pogodzić kopanie w głowę (nawet zablokowane) z przesłaniem ewangelii Jezusa.
Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale teraz było inaczej.
Tak więc, pewnej niedzieli (9.10.2016) podczas porannego biegania w lesie, modliłem się w duchu szczerze do Pana Boga, przedstawiając Mu swój problem z karate i rozwiązanie jakie znalazłem.
Jakie?
Jakie?
Wykombinowałem sobie, że będę całkowicie będę opuszczał medytacje, dodatkowo nie będę już uczestniczył w walkach, ani ćwiczył kata, a pozostawię sobie jedynie ćwiczenia siłowe i wytrzymałościowe z ew. pracą na worku treningowym (tj. walka tylko z workiem).
Jednak nadal chciałem trenować, bo to lubiłem.
Treningi odprężały mnie psychicznie i trzymały w formie fizycznej.
Mając już rozwiązanie, prosiłem jednak Pana Boga w modlitwie, że ponieważ nie chciałbym Go obrażać ani zawieść, dlatego, jeśli moje trenowanie pod tymi warunkami Mu się nie podoba, to proszę o wyraźny znak że mam z tym skończyć.
Ale znak jasny i czytelny - tak, żebym się nie musiał domyślać, zastanawiać, kombinować, czy to na pewno znak od Niego.
Żebym nie miał żadnych wątpliwości, że taka jest Jego wola.
Ale jeśli nie będzie takiego znaku, to cieszę się że Panie Boże to akceptujesz.
Potem, po skończonym biegu, jakieś 2 godziny po tej modlitwie, poszedłem znowu do tego samego lasu na spacer z żoną ponieważ była bardzo piękna pogoda.
Wtedy, niespodziewanie, na ścieżce w lesie bardzo blisko miejsca gdzie się wcześniej w duchu się modliłem o ew. znak, spotkaliśmy samotnie idącego Krzysztofa, lidera naszej wspólnoty.
Podeszliśmy do niego się przywitać, a wtedy on zaraz na początku rozmowy powiedział do mnie:
“Adam, muszę ci powiedzieć coś ważnego. Ty musisz skończyć z karate”.
W tym momencie poczułem się bardzo dziwnie.
“Adam, muszę ci powiedzieć coś ważnego. Ty musisz skończyć z karate”.
W tym momencie poczułem się bardzo dziwnie.
To był dla mnie szok!
To było jak uderzenie, jak grom z jasnego nieba.
Natychmiast stało się dla mnie jasne, że to jest właśnie ten czytelny i wyraźny znak o który prosiłem. Co ciekawe, Krzysztofa spotkałem niemal w tym samym miejscu w którym miała miejsce moja modlitwa w duchu ok. 2 godziny wcześniej!
W dodatku nigdy wcześniej nie widziałem Krzysztofa na tej ścieżce, a przecież jestem na niej bardzo często od wielu lat! (tu dodam że także nigdy później - a piszę to świadectwo /właściwie uzupełniam/ dokładnie 4 lata po tym zdarzeniu. Krzysztof mieszka ok. 500 metrów od mojego mieszkania i może nieco ponad kilometr od tego miejsca w lesie. Ja natomiast jestem na tej ścieżce bardzo często, biegam 2-3 razy w tygodniu).
Po tych słowach Krzysztofa od razu poczułem niesamowitość i niezwykłość tej chwili. To trudno opisać.
Zmroziło mnie całego, wiedziałem że coś ważnego się działo, jakby się cały mój świat skupił na tej właśnie chwili.
Jak tylko nieco doszedłem do siebie (w parę minut), opowiedziałem o tej mojej modlitwie Krzysztofowi i zaczęliśmy rozmawiać o tej sytuacji.
A w czasie tej rozmowy odbywała się we mnie wielka walka duchowa.
Bo ja nie chciałem przyjąć tego znaku i woli Bożej.
Owszem, modliłem się o znak, ale w sercu wolałem aby Pan Bóg zaakceptował mój plan i pozwolił mi na ograniczone trenowanie karate.
Kompletnie nie byłem gotowy aby zrezygnować z karate.
Przecież prowadziłem niektóre treningi. Byłem wtedy nawet prezesem naszego stowarzyszenia sportowego.
Z drugiej strony miałem świadomość że przecież sam prosiłem o znak woli Bożej.
Przecież sam prosiłem o znak!
Ale miałem też pokusę aby odrzucić ten znak, przecież przypadki się zdarzają.
Może to był przypadek.
Zbieg okoliczności.
Ale to nie był żaden przypadek. Wiedziałem to.
Przyszła mi wtedy myśl, że nie mogę pogrywać z Panem Bogiem. Nie mogę!
Bo skoro sam prosiłem o znak, to nie mogę się teraz wycofać!
To byłaby znowu zdrada - jak wtedy gdy porzuciłem wiarę gdy byłem młody.
I wtedy podjąłem decyzję, że przyjmę ten znak woli Bożej i zrobię jak chce Bóg.
Zrezygnuję z karate natychmiast.
To wszystko stało się w czasie paru minut w trakcie rozmowy z Krzysztofem gdy odprowadzaliśmy go do domu. A na kładce (most na Białym Dunajcu koło lotniska) Krzysztof poprosił o Słowo Boże dla mnie, aby ostatecznie wyjaśnić to zdarzenie i potwierdzić wolę Bożą dla mnie w tej konkretnej sytuacji (wylosował przypadkowy fragment w Piśmie w telefonie).
Słowo było z listu do Galatów 3, 1-4.
Szczególnie przemówiły do mnie wersety 2, 3 i 4.
(2) Tego jednego chciałbym się od was dowiedzieć, czy Ducha otrzymaliście na skutek wypełnienia Prawa za pomocą uczynków, czy też stąd, że daliście posłuch wierze.
(2) Tego jednego chciałbym się od was dowiedzieć, czy Ducha otrzymaliście na skutek wypełnienia Prawa za pomocą uczynków, czy też stąd, że daliście posłuch wierze.
(3) Czyż jesteście tak nierozumni, że zacząwszy duchem, chcecie teraz kończyć ciałem?
(4) Czyż tak wielkich rzeczy doznaliście na próżno? A byłoby to rzeczywiście na próżno.”
To co podkreślone w powyższych wersetach odebrałem to jako potwierdzenie znaku i woli Bożej przekazanej mi tym znakiem. Ale także jako ostrzeżenie, co dotarło do mnie później.
To co podkreślone w powyższych wersetach odebrałem to jako potwierdzenie znaku i woli Bożej przekazanej mi tym znakiem. Ale także jako ostrzeżenie, co dotarło do mnie później.
Napisałem o tym wszystkim tak bardzo szczegółowo, bo chciałem się się z wami podzielić moim doświadczeniem spotkania Boga żywego.
Boga prawdziwego, który słyszy i odpowiada na modlitwy w sercu.
To doświadczenie było dla mnie trudne, ale bardzo umocniło moją wiarę.
Potrzebowałem znaku aby umocnić swoją wiarę.
I Pan mi go dał.
Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie. (J 4, 48b)
Dziękuję Ci Panie Boże, że przychodzisz do mojej słabości.
Że przychodzisz w znakach do mojej niewiary.
Dziękuję Ci Panie Boże.
* * * * * * *
(poniżej małe uzupełnienie dla tych osób, które są ciekawe skąd Krzysztof wiedział że ćwiczę karate)
Po tych wydarzeniach ciągle wracałem myślami do tego wydarzenia, między innymi intrygowało mnie
skąd Krzysztof wiedział o tym że ćwiczyłem karate, ponieważ nie zapytałem go o to w trakcie naszego
spotkania.
Sprawa wyjaśniła się gdy opowiedziałem o tym wszystkim mojej córce która także zaczęła chodzić
na spotkania wspólnoty niedługo po tym jak ja tam trafiłem.
Okazało się, że Krzysztof rozmawiał z moją córką parę dni przed tymi wydarzeniami które
tu opisałem - i to od niej się dowiedział że trenuję karate.
tu opisałem - i to od niej się dowiedział że trenuję karate.
Możliwe, że gdy Krzysztof zobaczył nas, tj. moją żonę i mnie na tej ścieżce, skojarzył temat karate i postanowił mnie od razu ostrzec że wg jego wiedzy jest to zagrożenie duchowe.
Dla mnie osobiście, nie zmienia to faktu (a nawet go podkreśla), że Pan Bóg jest Panem rzeczywistości
i posługuje się tzw. zbiegami okoliczności aby wpływać na nas i na nasze wybory, dając nam zawsze prawdziwą możliwość wyboru, nie łamiąc naszej wolności i nie przymuszając na siłę
do niczego.
i posługuje się tzw. zbiegami okoliczności aby wpływać na nas i na nasze wybory, dając nam zawsze prawdziwą możliwość wyboru, nie łamiąc naszej wolności i nie przymuszając na siłę
do niczego.
To my wybieramy.
Duch Święty może nas podprowadzić do właściwego wyboru, ale do niczego nie zmusza.
Zawsze pozostawia nam przestrzeń wolnego wyboru.
Zawsze pozostawia nam przestrzeń wolnego wyboru.
Jest to dla mnie dowód ogromniej miłości Bożej.
Bo tak może postępować tylko osoba która kocha i szanuje prawdziwie, bez egoizmu.
Bo tak może postępować tylko osoba która kocha i szanuje prawdziwie, bez egoizmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz